Adres

ul. Jana Matejki 4,
43-603 Jaworzno

Telefon

32 704 34 15

Nie poddawajcie się!

Długo odkładaliśmy z żoną decyzję o posiadaniu dzieci. Nigdy do głowy nie przyszło nam, że może być z tym problem. Potem to już dość klasycznie: długie starania i zero efektów. Najpierw żona robiła wstępne badania, lekarze mówili że raczej wszystko jest OK. Przyszła na mnie pora i moje wyniki były fatalne. I to był obuch w głowę. Czułem, że to ze mną jest problem, ale tak wielu i tak złowrogo brzmiących słów nie spodziewałem się. Próby poprawy wyników przez leczenie u urologa niewiele dały. Decyzja była jedna i w sumie prosta: jedziemy z in vitro. Chcąc dołożyć chociażby pół procenta do szans na powodzenie zacząłem się znacznie więcej ruszać, o alkoholu zapomniałem, pozostałe grzechy też były mi obce 😉 Pierwsza próba: tzw. krótki protokół, pełni entuzjazmu jedziemy na wizytę z przekonaniem, że stymulacja żony przebiega książkowo i mamy mnóstwo komórek jajowych gotowych do pobrania. Niestety tak różowo nie było, leki nie zadziałały skutecznie. Miny markotne, nastrój siadł. Jednak trzeba się było pozbierać, i zacząć z ultra-długim protokołem. I ja wiem, że to były straszne miesiące, zwłaszcza albo nawet tylko dla mojej żony, która mierzyła się z stanami depresyjnymi. Ból dziesiątek zastrzyków w brzuch, ciągłe natrętne myśli, że nie wiadomo czy to ma sens – jednym zdaniem okropny czas. Ale dziś, kiedy nasza Pola leży w łóżku i mamy już inne zmartwienia rodzicielskie, nie pamiętam tego. I żona też nie pamięta. Wiemy, że to się działo, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. 

Moje wyniki trochę się poprawiły. Z medycznego punktu widzenia raczej miało to niewielkie znaczenie, ale dało mi to potrzebną wiarę w powodzenie całej operacji. 

Poświęcenie i wysiłek żony w czasie drugiej stymulacji przyniósł efekt w postaci kilku dorodnych komórek jajowych. Ostatecznie udało się wyczarować 2 zarodki bardzo dobrej jakości, mimo że były takie chwile iż myśleliśmy że nic z tego nie będzie. Jednak pisk żony po telefonie z kliniki, że w środę robimy transfer na długo pozostanie mi w pamięci.

10 dni czekać na test? Chyba zwariowaliście. Pierwszy test żona zrobiła po 4 dniach. Efekt do przewidzenia. Drugi po 6 dniach. Test wylądował w koszu. Niecierpliwość brała górę, złe myśli zaczęły opanowywać głowę. Żeby mieć pewność wyciągnąłem ten test z kosza. I ku zdziwieniu, mimo kiepskiego wzroku i wielu żartów żoneczki z tego tytułu, dojrzałem na nim drugą kreskę. Bladą jak jasna cholera ale była! A internety mówiły, że to wystarczy. Szybka wycieczka do sklepu po kolejne testy, walka z niecierpliwą żoną, która by sikała co 5 minut żeby tylko zobaczyć upragniony wynik. Nie pamiętam już ile było tych testów, ale każdy kolejny miał coraz wyraźniejszą kreskę. Beta też była bardzo dobra i również rosła z każdym kolejnym badaniem. Wtedy zaczęło się oczywiście martwienie czy z ciążą będzie wszystko w porządku, ale sukces już był. I trzymamy kciuki za każdą parę, która jest na początku tej drogi. Nie poddawajcie się.