Adres

ul. Jana Matejki 4,
43-603 Jaworzno

Telefon

32 704 34 15

Pierwsze urodziny mojego syna

Kiedy patrzę na Igora wiem, że zrobiłbym dla niego wszystko. Jest całym moim życiem i największym szczęściem, jakie nas spotkało. Ale to, że jest z nami, to cud.

O dziecko zaczęliśmy się starać z żoną kilka lat po ślubie. Bez efektów. Znajoma poleciła nam klinikę leczenia niepłodności. I tak poszliśmy na wizytę, pan doktor Janeczko zlecił pierwsze badania i od razu szok. Z żoną wszystko w porządku, u mnie pojedyncze plemniki po wirowaniu, czyli kryptozoospermia. I kiedy doktor oznajmił nam, że z takimi wynikami nie ma szans na nic innego, jak tylko in vitro, to było jak kubeł zimnej wody. Wróciłem do domu i miałem żal do siebie, do świata, do Boga. Patrycja będzie musiała przechodzić jakieś zastrzyki, tabletki i in vitro, bo ja nie jestem w stanie nawet spłodzić dziecka. I jak to się stało? Zrobiliśmy badania genetyczne, wszystko było w porządku. Nie miałem pojęcia, w czym szukać przyczyny. Na wizycie u urologa dostałem tabletki do stymulacji. Była szansa, że po nich plemników będzie więcej. Niestety po paru miesiącach, sytuacja była podobna – nadal pojedyncze plemniki. To było tak bardzo dołujące i przerażające, że wszyscy wokół mogą mieć dzieci, a my nie. Patrycja mnie nie obwiniała, starała się mnie wspierać, ale ja czułem się jakbym był zepsuty w środku. Całe dnie spędzałem w pracy, zaczęły się kłopoty z seksem. Nie czułem się jak facet. Brakowało mi energii, motywacji, stawałem się drażliwy i bez powodu krzyczałem. Być może te wahania nastroju były po części spowodowane lekami, ale na pewno też nie umiałem sobie poradzić z tym, że zawiodłem samego siebie. Z taką bezsilnością, że nie mogę zapewnić swojej żonie pełnej rodziny, bo coś we mnie jest uszkodzone.

Zdecydowaliśmy się na in vitro. Było ciężko z pieniędzmi, bo niedawno wybudowaliśmy dom i mieliśmy duży kredyt, a Patrycja pracowała tylko dorywczo. Powiedziałem sobie, że co jak co, ale pieniądze muszę zapewnić, skoro dziecka nie mogę mieć naturalnie.

Chcieliśmy zamrozić nasienie przed zabiegiem, bo doktor powiedział, że tak będzie lepiej – że będzie zapas w dniu in vitro. Niestety, plemniki były nieruchome, a tych, które się ruszały to tylko kilka sztuk. Nie było sensu mrozić. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę.

W dniu zabiegu zostałem poproszony do oddania nasienia dwa razy. Pani embriolog wyjaśniła mi, że za pierwszym razem plemników było mało. Spodziewałem się tego, ale ten drugi raz, kiedy siedziałem na kanapie z kubeczkiem w ręku to był chyba najgorszy moment w życiu. Pobrali 15 komórek od żony, a ja tak po prostu siedziałem i patrzyłem na ten kubeczek i czułem presję, zdenerwowanie i przede wszystkim wielką niewiadomą przed tym, czy to wszystko się w ogóle uda. Mieliśmy przecież dużo niższe szanse, niż inni. Inni mężczyźni mają miliony plemników. Teraz wszystko było w rękach embriologów, którzy musieli wyszukać plemniki. Baliśmy się, że się tyle nie znajdzie, że będą martwe, albo chore. Że dziecko urodzi się chore. Było tyle rzeczy, którymi się martwiliśmy.  Z piętnastu komórek, na końcu został nam jeden zarodek. Patrycja była załamana, a pani embriolog tłumaczyła nam, że to był bardzo prawdopodobny scenariusz. I że skoro ten jeden jest dobry, to znaczy że jest najsilniejszy. I okazało się, że faktycznie jest najsilniejszy, bo siedzi koło mnie i bawi się klockami. Do dziś nie mogę uwierzyć w swoje szczęście, bo po diagnozie, że plemników jest tak mało, myślałem, że już nigdy nie zostanę ojcem. Miałem nawet takie myśli, żeby odejść od Patrycji, bo ona jest zdrowa i czemu ma przeze mnie cierpieć. Mogła mieć dziecko od pierwszego seksu z obcym facetem, a ze mną musiała przejść przez całe leczenie. Jestem jej wdzięczny, że mnie nie zostawiła, kiedy byłem ciągle rozdrażniony i o wszystko robiłem awantury.

Wczoraj nasz skarb miał pierwsze urodziny i jest całkiem zdrowy. Kiedy patrzę z perspektywy czasu, to na pewno warto było walczyć. Wiemy, że taki cud może się już nie powtórzyć, ale chcemy niedługo wrócić do kliniki, żeby Igor miał rodzeństwo.